TSUE zmienia internet. Zbliża się prewencyjna cenzura komentarzy?

&lt![CDATA[

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdził, że sądy mogą nakazać dostawcy usług hostingowych usuwanie nielegalnych treści – i to na całym świecie (wyrok z 3 października,
C-18/18). Orzekając w sprawie przeciwko Facebookowi, dopuścił nakazanie
kasowania pojawiających się wpisów identycznych i równoznacznych z tymi,
które sąd uzna za bezprawne (np. zniesławiające).

– To bez wątpienia wyrok istotny dla napięć
między prawem do wolności wypowiedzi a jej ograniczaniem w internecie –
uważa Krzysztof Izdebski, dyrektor programowy Fundacji ePaństwo. –
Odpowiada na potrzebę skutecznych środków ochrony praw osób dotkniętych
bezprawnymi treściami. W tym zakresie fragment odnoszący się do usuwania
treści identycznych jest dość zrozumiały i stanowi proporcjonalny
środek. Obawy są związane raczej z kwestią wypowiedzi „równoznacznych”.
Zbyt szeroka możliwość interpretacji i zachęta do automatycznego
filtrowania treści może uderzyć zarówno w wolność wypowiedzi, jak i
prawo do prywatności. W tym aspekcie uważam, że wyrok niesie ze sobą
duże ryzyko – zaznacza.

Szukając wpisów równoznacznych z nielegalnymi,
portale mogą przy okazji usunąć wiele treści legalnych. Bo algorytmy nie
są doskonałe. – Filtry treści nie są w stanie rozpoznać kontekstu, a
to, czy dana treść jest zniesławiająca, nawet jeśli jest dokładną kopią
jakiegoś zdania, zależy zawsze od kontekstu. Ktoś może np. wchodzić w
polemikę z danym stwierdzeniem. Platformy internetowe, w obawie przed
odpowiedzialnością, blokują więcej treści, niż tak naprawdę muszą –
argumentuje Natalia Mileszyk z Fundacji Centrum Cyfrowe.

Włodzimierz Schmidt, prezes Związku Pracodawców
Branży Internetowej IAB Polska, zwraca uwagę, że filtrowanie komentarzy
według oczekiwań TSUE już dziś nawet dla dużych firm internetowych jest
uciążliwe. Z dwóch największych portali w Polsce możliwość komentowania
wyłączył w ubiegłym roku Onet. – My nie mamy takiego zamiaru – zapewnia
Michał Siegieda z Wirtualnej Polski.

Odkąd pięć lat temu trybunał dał internautom „prawo do bycia zapomnianym”, czyli usunięcia z sieci wpisów na swój temat, kolejne wyroki i regulacje pogłębiają rozdźwięk między siecią a rzeczywistością. –
W tej delikatnej kwestii potrzeba rozwiązań proporcjonalnych,
uwzględniających z jednej strony obowiązki nakładane na dostawców, a z drugiej – interes społeczny i zagwarantowane wolności – uważa Schmidt.

Portale internetowe mogą zostać zobowiązane do samodzielnego wyszukiwania i usuwania komentarzy, które naruszają dobra osobiste – uznał trybunał w Luksemburgu.

To kolejny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który wpłynie na funkcjonowanie internetu. O ile jednak orzeczenia dotyczące prawa do bycia zapomnianym czy też linkowania do bezprawnych treści dotyczyły tego, co już do sieci trafiło, o tyle to orzeczenie ma zapobiegać naruszaniu prawa w przyszłości. Choć więc w uzasadnieniu wyroku podkreślono, że portale internetowe nie mogą zostać zobowiązane do ogólnego nadzorowania tego, co się w nich publikuje, to jednak konieczność wyszukiwania i usuwania wpisów, które dopiero mogą się ukazać, trudno nazwać inaczej niż swego rodzaju cenzurą prewencyjną.

Wyszukaj i usuń

Sprawa dotyczy udostępnienia na Facebooku artykułu na temat austriackiej posłanki partii Zielonych. Na profilu widać było zdjęcie kobiety, fragment artykułu, a pod nim użytkownik zamieścił obraźliwe komentarze. Chodziło o sformułowania takie jak: „podła zdrajczyni narodu”, „skorumpowana kretynka” czy „członkini partii faszystów”. Facebook odmówił usunięcia tych wpisów, dlatego posłanka poszła do sądu. Domaga się nie tylko blokady tych konkretnych treści (to Facebook zrobił po pierwszym wyroku), ale również tego, by portal społecznościowy uniemożliwił pojawienie się równoznacznych wpisów w przyszłości. Mówiąc wprost – chodzi jej o to, by sąd nakazał wyszukiwanie treści o takim samym znaczeniu publikowanych w połączeniu z jej nazwiskiem i zdjęciem oraz kasowanie ich.

We wniosku prejudycjalnym skierowanym do TSUE austriacki sąd spytał, czy można ustanowić taki nakaz, czy może on dotyczyć wyłącznie treści identycznych z tymi, które uznano za bezprawne, czy także równoznacznych oraz o zakres terytorialny takiego nakazu.

Tak naprawdę problem sprowadza się do interpretacji dwóch przepisów dyrektywy 2000/31/WE o handlu europejskim (patrz: grafika). Z jednej strony art. 15 zakazuje nakładać na portale internetowe ogólny obowiązek nadzorowania informacji publikowanych przez użytkowników oraz aktywnego poszukiwania faktów i okoliczności wskazujących na bezprawną działalność. Z drugiej zaś art. 18 tejże dyrektywy mówi o konieczności szybkiego podejmowania środków mających na celu „przerwanie każdego rzekomego naruszenia prawa oraz zapobieżenie wszelkim dalszym szkodom”.

TSUE uznał, że przepisy te pozwalają na wydanie przez sąd nakazu, który będzie oddziaływał na przyszłość. I to nie tylko takiego, który będzie dotyczył konkretnych słów, ale także sformułowań równoznacznych.

„Aby nakaz zaniechania bezprawnego działania i zapobieżenia ponownemu popełnieniu takiego czynu oraz wszelkiej dalszej szkody na danych interesach mógł faktycznie doprowadzić do osiągnięcia tych celów, ów nakaz powinien móc obejmować również informacje, których treść, przekazując przy tym zasadniczo tę samą wiadomość, została sformułowana w nieco inny sposób ze względu na użyte słowa lub ich kombinację, w stosunku do informacji, której treść została uznana za mającą bezprawny charakter. W przeciwnym bowiem razie, jak podkreśla sąd odsyłający, skutki takiego nakazu można byłoby łatwo obejść, przechowując wiadomości lekko różniące się od wiadomości uprzednio uznanych za bezprawne, co mogłoby doprowadzić do powstania sytuacji, w której zainteresowana osoba zmuszona jest do wielokrotnego wszczynania postępowań w celu doprowadzenia do zaniechania działań, których jest ofiarą” – napisano w uzasadnieniu wyroku.

Zdaniem TSUE sąd krajowy może więc nakazać, by portal wyszukiwał i usuwał komentarze, które oznaczają to samo, co już zostało przez sąd uznane za naruszenie, nawet jeśli będą one inaczej sformułowane. Jednocześnie jednak Trybunał zastrzegł, że wyroki sądowe muszą precyzyjnie wskazywać konkretne elementy, które są równoznaczne w swym znaczeniu z treścią uznaną za niedozwoloną. W żadnym wypadku nie można wymagać od portalu, by sam dokonywał oceny tych treści.

Różne oceny

Prawnicy, których poprosiliśmy o komentarz, są podzieleni w ocenie tego orzeczenia.

– Wyrok TSUE w rozsądny sposób dopasowuje wykładnię przepisów dyrektywy do dzisiejszych realiów internetu. Jak pokazuje doświadczenie, różnego rodzaju treści, w tym bezprawne, są bardzo szybko powielane w całym internecie, w tym w ramach danego medium społecznościowego. Doprowadzenie do zablokowania ich wszystkich wymaga dużego nakładu czasu po stronie osoby, której prawa naruszono. Nie zawsze zresztą będzie to możliwe – zwraca uwagę Witold Chomiczewski, radca prawny i wspólnik w kancelarii Lubasz i Wspólnicy.

– Od strony prawnej art. 14 ust. 3 dyrektywy 2000/31/WE dopuszcza nakładanie przez sądy na host providerów obowiązków zapobiegania naruszeniom, jak i ich usuwania. Artykuł 15 ust. 1 natomiast nie pozwala na wprowadzenie jedynie ogólnych obowiązków monitorowania treści. Dlatego konieczność usunięcia treści identycznych do zgłoszonej jako bezprawna oraz równoznacznych z nią uważam za trafne rozwiązanie, które pozwala na realną walkę z treściami bezprawnymi – dodaje.

Można też jednak spotkać się z krytycznymi uwagami.

– To nic innego niż cenzura prewencyjna. Cenzura, której wprowadzenia nie przewidują przepisy. W mojej ocenie TSUE w tym wyroku wychodzi poza zakres władzy sądowniczej i stawia się w roli władzy ustawodawczej – uważa Maciej Gawroński, partner zarządzający w kancelarii Gawroński & Partners.

Wyrok TSUE to ogólna wykładnia, więc z oczywistych względów nie rozwiewa wszystkich wątpliwości. Można się zastanawiać, co w sytuacji gdy polityk, który uzyska nakaz, po jakimś czasie rzeczywiście zostanie złapany np. na korupcji. Z jednej strony portal internetowy będzie związany wyrokiem sądu, który nakazuje mu usuwać wszystkie komentarze dotyczące łapówkarstwa. Z drugiej jednak, jak to pogodzić z prawem społeczeństwa do informacji?

Wątpliwości jest więcej.

– Wprowadzenie i charakterystyka pojęcia „treści tożsame” może sprzyjać ich szerokiej interpretacji. Szkoda, że sąd nie przyjął w tym zakresie propozycji rzecznika generalnego. Rzecznik w swojej opinii wskazał, że za tożsame należałoby uznać treści zawierające literówki czy niewielkie zmiany w składni, ale miał wątpliwości co do dalej idących działań. Proponował też, aby tożsamych treści poszukiwać we wpisach tego samego naruszyciela – mówi Paweł Lipski, radca prawny i partner w kancelarii Bird & Bird.

– Trybunał, jak się wydaje, przyjął szersze podejście. Wskazał, że za tożsame należy uznać informacje, które są „w istocie niezmienione”, a zatem bardzo niewiele różnią się od informacji bezprawnej. Kryterium to jest bardzo nieprecyzyjne – zaznacza.

Problemy techniczne

Pojawia się również pytanie, jak w praktyce wyegzekwować orzeczenie nakazujące wyszukiwanie i usuwanie komentarzy internautów. Globalne korporacje, takie jak Facebook, oczywiście dysponują środkami finansowymi i technicznymi, które pozwolą im na kasowanie określonych sformułowań. Co jednak z małymi stronami internetowymi? Gdyby taki nakaz został wydany wobec forum akwarystycznego, to jego administrator musiałby w zasadzie czytać każdy wpis, zanim ukaże się on w internecie.

Zresztą nawet najwięksi gracze mogą mieć problem. W sprawie rozpoznawanej przez austriacki sąd powódka domaga się tego, by określone komentarze nie pojawiały się przy jej zdjęciu.

– Nie wyobrażam sobie zastosowania konkluzji wyroku do obrazów czy treści audiowizualnych. Po pierwsze, automatyczne wyszukiwanie i porównywanie obrazów czy treści audiowizualnych wciąż jest na niskim poziomie i będzie dawało wiele błędnych wyników. Po drugie, analiza takich treści przez pracowników serwisów będzie zajmować bardzo dużo czasu i środków. Niewątpliwie będzie wymagała też znacznie większej uznaniowości niż w przypadku treści wyrażonych słowem – ocenia Paweł Lipski.

orzecznictwo

Wyrok TSUE z 4 października 2019 r. w sprawie C-18/18

]]
Więcej informacji

Prawo budowlane w Polsce

Prawo budowlane – najważniejsza polska ustawa z zakresu projektowania, budowy, nadzoru, utrzymania i rozbiórki obiektów budowlanych oraz zasad działania organów administracji publicznej w tym zakresie.

Ustawa reguluje także sprawy związane z:

  • ochroną środowiska podczas działań związanych z wykonywaniem rozbiórek, wznoszenia nowych obiektów i ich utrzymania
  • miejscem realizacji inwestycji i sposobem uzyskiwania pozwolenia na budowę oraz rozbiórkę, a także określeniem rodzajów robót budowlanych i budów niewymagających pozwolenia na budowę
  • oddawania obiektów budowlanych do użytkowania
  • prowadzeniem działalności zawodowej osób związanych z budownictwem (uprawnień do wykonywania samodzielnych funkcji w budownictwie, tzw. uprawnienia budowlane) i ich odpowiedzialnością karną i zawodową
  • prawami i obowiązkami uczestników procesu budowlanego
  • postępowaniem w wypadku katastrofy budowlanej.

Pierwszy akt prawny, w którym można dopatrywać się odpowiednika obecnej ustawy Prawo budowlane, powstał 16 lutego 1928 roku. Było to rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o „prawie budowlanym i zabudowaniu osiedli”. Przepis ten był bardzo obszerny, liczył aż 422 artykuły i jako rozporządzenie wydany został z mocą ustawy (wg przedwojennych uregulowań prawnych zawierał artykuły). Tak duża liczba umieszczonych w nim artykułów absolutnie nie oznacza jednak, że był on bardziej złożony i skomplikowany od obecnych przepisów. Jego objętość wynikała wyłącznie z prostego faktu, że obszar kodyfikacji w nim zawartej był bez porównania szerszy niż w obecnej ustawie Prawo budowlane. Oprócz dzisiejszych kwestii wchodzących w sferę zainteresowania Prawa budowlanego znalazły w nim miejsce liczne zagadnienia z zakresu dzisiejszej ustawy o gospodarce nieruchomościami, ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, ochrony przeciwpożarowej, prawa cywilnego, ustawy o drogach publicznych, prawa lokalowego czy wreszcie dzisiejszych przepisów techniczno -budowlanych dla części obiektów budowlanych.

Ostatni przedwojenny tekst jednolity rozporządzenia z 1928 roku ukazał się w Dzienniku Ustaw nr 34 z 17 kwietnia 1939 roku pod pozycją 216.

Dowodem uniwersalności przedwojennego prawa budowlanego może być fakt, że zostało ono zastąpione przez nowe przepisy dopiero po ponad 33 latach, 13 sierpnia 1961 roku, kiedy to jego miejsce zajęła ustawa Prawo budowlane z 31 stycznia 1961 roku, opublikowana w Dzienniku Ustaw nr 7 z 1961 roku pod pozycją 46.

Ówczesna, pierwsza polska powojenna ustawa budowlana, była już znacznie odchudzona, liczyła zaledwie 96 artykułów i przetrwała jako akt obowiązującego prawa przez kolejnych blisko 14 lat, aż do l marca 1975 roku. O jej precyzji i jednoznaczności oraz adekwatności w opisie procesu budowlanego rzeczywistości lat 60-tych może świadczyć fakt, że w okresie wspomnianych 14 lat dokonano zaledwie dwóch niewielkich nowelizacji jej pierwotnego tekstu.

Od l marca 1975 roku weszła wżycie kolejna, nowa ustawa Prawo budowlane. Jej wprowadzenie związane było z przeżywanym w tym okresie znacznym ożywieniem gospodarczym, związanym z chwytliwym hasłem „budowy drugiej Polski”, w sposób szczególnie duży przekładającym się na skalę rozpoczynanych i prowadzonych wówczas inwestycji budowlanych.

Ustawa ta zawierała tylko 71 artykułów, a ważniejsze zmiany to likwidacja funkcji inspektora nadzoru inwestorskiego (na całe 6 lat, aż do roku 1981, kiedy to w jednej z kolejnych nowelizacji inspektor nadzoru wrócił do tekstu ustawy), zniesienie wymogu zdawania egzaminu przy nabywaniu uprawnień budowlanych, zwanych wówczas „stwierdzeniem posiadania przygotowania zawodowego do pełnienia samodzielnej funkcji technicznej w budownictwie”, itd.

Transformacja ustrojowa początku lat 90-tych wymusiła rozpoczęcie prac nad całkiem nowym prawem budowlanym. Liczne rządowe, resortowe i środowiskowe projekty nowej budowlanej ustawy zasadniczej zostały scalone w 1993 roku w jeden rządowy projekt nowej ustawy i ostatecznie w dniu 7 lipca 1994 roku Sejm przyjął nową ustawę Prawo budowlane, z datą jej wejścia w życie określoną na l stycznia 1995 roku.

Formalnie obowiązuje ona do dnia dzisiejszego, z tym, że ilość nowelizacji, jakim podlegał jej tekst w ciągu 17 lat od momentu wprowadzenia powoduje, że już tylko w bardzo małym stopniu obecne jej zapisy przypominają te, z którymi mieliśmy do czynienia na początku roku 1995.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *